Pierwszy odbył się w maju 2002, na rzece Osobłodze. Planowany był wyjazd na coś bardziej przemawiającego do wyobraźni, ale okazało się, że hak w samochodzie ma tylko ojciec Grzegorza, a on musiał wrócić na obiad. No i wyszło na to, że był to dziewiczy spływ, przy którym survival to tylko bułka z masłem. Pokrzywy miały dwa metry, za każdym zakrętem były katarakty i wodospady, a jakaś bestia dwa razy wywróciła kajak Prezesa i Wojtka, właśnie w momencie, kiedy ten drugi prostował nogi. Bestia zjadła też aparat fotograficzny i dlatego nie ma fotoreportażu.
Drugi spływ – 19 czerwca 2003 – odbył się w mniej dramatycznych warunkach, aczkolwiek był również wielce emocjonujący. Osiem kajaków rozpoczęło w Rzepcach wodną przeprawę przez chaszcze pełne pająków i robali, przez zwalone pnie i kamieniste płycizny, przez głębiny bujnie porośnięte białym kwieciem i oblężone granatowymi helikopterkami (czytaj: ważki), a Mroziu widział motylki!. Piętnastu odważnych, którzy wyruszyli to: samotnie i spokojnie – trzymający pieczę nad całością – płynący Jacek; Ewa i Andrzej; Gabriel z Matysem; Kamila z Rafałem; Żaneta i Asia (najbardziej zgrany tandem); szalona ekipa Ania i Mroziu; wiecznie mokry i nieznośny Jaro z kolegą swym Marcinem i zmoczeni na „dzień dobry” Arab ze starszym Czokiem. Dzielnie i w „ogólnej harmonii”, przy ogromnej współpracy i wzajemnej pomocy załóg (szczególnie chłopaków) dopłynęliśmy do samej królowej Odry przy moście drogowym w Krapkowicach. Tam czekały na nas – dzięki wiernemu kibicowi z lądu Piotrkowi – suche ciuszki i transport do samego domku. A wieczorem – ci którzy nie padli jeszcze ze zmęczenia – snuliśmy w Zielonej Chacie niekończące się opowieści, wrażenia z kolejnej cudownej przygody.
Trzeciego spływu jeszcze nie było… ale wszystko jeszcze przed nami!